
Kathryn Bigelow, reżyserka „Wroga numer jeden” i „The Hurt Locker. W pułapce wojny”, pokazała na festiwalu filmowym w Wenecji thriller polityczny „Dom pełen dynamitu”. Trzymający w napięciu film o zagrożeniu wojną nuklearną już 24 października trafi na Netflixa.
Zmęczona opieką nad chorym dzieckiem matka zmienia się z ojcem. Musi znaleźć siłę, żeby iść do pracy. Od synka dostaje figurkę dinozaura. Chwilę później jest już pod Situation Room w Białym Domu. Zmienia skórę – przed bramką bezpieczeństwa zrzuca trampki i zakłada szpilki. Pisze ostatnią wiadomość, nim wrzuci telefon do skrzynki. Nie wie jeszcze, że czeka ją kryzys. Zaraz zaleje ją poczucie bezsilności pomieszane z poczuciem obowiązku. Wychodząc z domu, nie sądziła, że czeka ją wojna atomowa.
Film „Dom pełen dynamitu” nakręciła Kathryn Bigelow, reżyserka „Wroga numer jeden” i „The Hurt Locker. W pułapce wojny”
„Dom pełen dynamitu” Kathryn Bigelow to dystopia o tym, że świat może zawalić się dosłownie w każdej chwili. Jak mówi tytuł, mieszkamy w domu z dynamitu, jak w czasach zimnej wojny, gdy w czasie wyścigu zbrojeń niewiele brakowało, by ktoś nacisnął atomowy przycisk. Czemu taka wizja miałaby być aktualna teraz?
Bigelow nowy film nakręciła po kilkuletniej przerwie. Zasłynęła obrazami o polowaniu na bin Ladena („Wróg numer jeden”), przemocy rasistowskiej policji („Detroit”) czy pracy saperów na wojnie w Iraku („The Hurt Locket. W pułapce wojny”). Jej nowemu obrazowi najbliżej do „K-19” z 2002 roku o radzieckiej atomowej łodzi podwodnej zagrażającej Stanom Zjednoczonym.
Na spotkaniach z prasą w Wenecji Kathryn Bigelow mówiła, że nie rozumie, jakim cudem rozbudowa arsenału nuklearnego na świecie ma nam dać poczucie bezpieczeństwa. – Imperia grożą sobie unicestwieniem świata. Przecież to absurd. Czego właściwie bronią? – pyta retorycznie. Namawia do redukcji zbrojeń i ma nadzieję, że jej „Dom pełen dynamitu” otworzy dyskusję na ten temat.

„Dom pełen dynamitu” pokazuje realne zagrożenie wojną atomową
Na historię opowiedzianą w filmie można spojrzeć dwojako. W kontekście politycznym: filmowej rakiety, która uderza w strategiczne punkty terenu Stanów Zjednoczonych, nie udaje się przekierować, zestrzelić ani ustalić, kto ją wypuścił. A w chwili, gdy na weneckim Lido odbywa się premiera „Domu pełnego dynamitu”, na wojskowej paradzie w Pekinie Trump oskarża Xî Jinpinga, Kima Dzong Una i Władimira Putina o spiskowanie przeciwko Stanom Zjednoczonym. Druga perspektywa jest bardziej egzystencjalna. Lęk przed tym, że wszystko skończy się w mgnieniu oka, przybiera różne formy. Bomba atomowa spada albo meteoryt uderza w Ziemię i znikamy. „Melancholia” Larsa von Triera najlepiej oddaje to poczucie i różne postawy, jakie przyjmuje się wobec niechcianego końca. „Dom pełen dynamitu” nie zapędza się aż tak daleko w filozoficzne rejony. Ostatecznie to thriller, który ma trzymać w napięciu żelaznym uściskiem. I to udaje się znakomicie.
Stoi za nim przecież Kathryn Bigelow, reżyserka wytrawna, znana z tego, że tworzy kino stereotypowo postrzegane jako męskie. Scenariusz napisała tym razem wspólnie z Noah Oppenheimem, autorem serialu „Dzień zero” i scenariusza do „Jackie”. Specjalistka od thrillera wojskowego zaprasza do współpracy scenarzystę kina politycznego. Wspólnie rekonstruują proces zapobiegania wojnie w Ameryce. W tym celu podnoszą poziomy zagrożenia i zapalają coraz bardziej czerwone flary. Portretują z bliska ludzi, którzy odpowiadają za obronność. Ich mechanizmy radzenia sobie ze skrajnym stresem są różne: od żartów przez dysocjację po łzy. W „Operacji: Nie spier… tego” nie ma czasu na przygotowania. W końcu eksperci od działań zbrojnych przeszli wiele szkoleń – przypomina przełożony żołnierce, która ma uderzyć pociskiem w pocisk i trzęsą się jej ręce. I co z tego, że robisz rzeczy na sucho. Gdy przyjdzie co do czego, działasz instynktownie. Nikt nie miał przecież do czynienia z wojną atomową. Można porównać istniejące rozwiązania do tego, co już znamy.

W „Domu pełnym dynamitu” kluczowy jest aspekt psychologiczny. Jak reagujemy w obliczu zagrożenia?
Aspekt psychologiczny jest w „Domu pełnym dynamitu” najciekawszy. To, jak ludzie, zrekrutowani do armii jako najodporniejsze jednostki, reagują na chaos i nerwy, jest fascynujące. Przekłada się to na sytuacje, w jakich uczestniczymy w cywilu. Będąc w ciągłym stanie wojny nie wiadomo z kim. Próbując radzić sobie z końcami świata, jakie przeżywamy na co dzień.
Czy da się oddzielić pracę od życia prywatnego? A może to fikcja ten cały work-life balance. Ten aspekt refleksji nad rolą pracy zawodowej oglądamy w wielu różnych wariantach: przez dziewczynę przeglądającą oferty mieszkań w godzinach pracy po żonę prezydenta na safari w Kenii, która słyszy przez telefon satelitarny, że być może uratuje się tylko, będąc w tak dalekim miejscu. Jak to się skończy, nie wiadomo. Czy na zwolnieniu lekarskim można zapomnieć o sprawach biura? Czy ojciec będzie miał szansę wyjść z niego i zobaczyć dziecko, które żona nosi w ciąży? Przecież, gdy się angażujemy w jakieś zadanie, to w całości, bez względu na to, która część nas za to odpowiada. I która cierpi, poświęcając się misji. Nawet jeśli wcale nie jest tak kluczowa dla losów ludzkości, jak obronność, rządzą nią te same mechanizmy.
Akcja „Domu pełnego dynamitu” toczy się w oddzielonych od świata pomieszczeniach, które sfilmował Barry Ackroyd, stały autor zdjęć do filmów Bigelow. Napięcie rozsadza ściany klaustrofobicznych pokoi, gdzie toczą się działania operacyjne. Tasują się talie ekranów, na których odbywają się wideokonferencje – ciągle ktoś się zacina, kogoś wywala, komuś coś nie działa. Jeśli losy świata zależą od wadliwych technologii i błędów ludzkich, należy pohamować zbytni optymizm.
Film dwa razy wychodzi poza wąskie kadry. Prezydent Stanów Zjednoczonych idzie na mecz dziewczęcej drużyny koszykarskiej. Przybija piątki dzieciakom, trafia do kosza, wypierając to, że wszyscy zaraz zginą, bo wybuchła wojna. Ochroniarz zwierza się innemu: „To mój trzeci prezydent, wszyscy to narcyzi”. Czy taka osoba powinna rządzić krajem? Jaki profil osobowościowy jest potrzebny do pełnienia roli głowy państwa?
Niespodziewanie w filmie pojawia się też wątek wojny oglądanej dla rozrywki. I to wcale nie na ekranach newsowych w biurach, ale w plenerze. Uczestniczymy w rodzinnym widowisku rekonstrukcji bitwy pod Gettysburgiem z okazji 162. rocznicy tego najbardziej krwawego wydarzenia wojny secesyjnej. Rodzice z dziećmi, jedząc kiełbaski i pijąc colę, oglądają wojaków biegających z bagnetami. Tymczasem wojna współczesna może zmieść ich z powierzchni ziemi zanim „armia” przebrana za Unię pokona Konfederację. Wtedy w 1863 roku zginęło ponad 50 tys. osób, dziś, gdyby tragedia rzeczywiście miała miejsce, ofiar mogłoby być dużo więcej. Ktoś kiedyś będzie rekonstruował naszą tragedię? Ktoś inscenizuje na pikniku Hiroszimę czy Nagasaki?
Najbardziej zaskakujący w fabule wydał mi się wątek Boga. Do rozmowy bohaterów wkrada się temat religii, tego, czy daje ona odpowiedź na poczucie bezsensu. Skoro nie wiadomo, jakie państwo i kto właściwie odpowiada za gwałtowny koniec ludzkości, to może kwestia Boga, jego rozkaz.
W „Domu pełnym dynamitu” oglądamy tę samą historię z kilku perspektyw
„Dom pełen dynamitu” opiera się na wnikliwej dokumentacji. Na ekranie widać imponujący research dotyczący tego, jak taka sytuacja mogłaby wyglądać. Detale ukazujące funkcjonowanie systemów obronnych służą uwiarygodnieniu przebiegu zdarzeń. Szybkość reakcji, a zarazem zawieszenie tuż przed decyzją to czas odczuwany przez emocje – raz szybki, raz wolny.

Wieki całe trwa oczekiwanie na potwierdzenie, czy udało się zestrzelić cel. Znów ktoś chybi, obawiam się, cała napięta w fotelu, a w końcu jęk wyrywa mi się z piersi. Siedzący obok na widowni mężczyzna odruchowo mnie uspokaja. Też jest zdenerwowany. Reakcja sali to najlepszy dowód na to, że thriller zadziałał. Pocimy się, zaciskamy palce na oparciach. Czy to Rosja, czy Rosja chce, żebyśmy myśleli, że to Korea Północna? Taki wybór wroga stawiają twórcy: Rosja albo… Rosja.
Zegary za plecami bohaterów to stają, to biegną. Czas realny nie zgadza się z czasem ekranowym – na tym polega sztuka montażu i iluzja zdarzeń toczących się na żywo przed naszymi oczami. Operacja wojskowa trwa 18 minut i ten czas zostaje rozciągnięty do 112 minut projekcji. Sytuację zagrożenia oglądamy z trzech perspektyw, za każdym razem nie wiedząc, jak skończyła się ta historia. Nie ma jednak u Kathryn Bigelow wrażenia powtarzalności, obecnego w wielu filmach stworzonych według tej struktury. Zabieg najlepiej znany z klasycznego „Rashōmona” Akiry Kurosawy zadomowił się w kinie azjatyckim, by wspomnieć tytuły takie jak „Hero” czy „Monster”. Kathryn Bigelow korzysta z niego jednak w inny sposób.
„Dom pełen dynamitu” w nieskończoność rozciąga napięcie. Czekać na rozładowanie trzeba dłużej niż tytułowe „11 minut” Jerzego Skolimowskiego. Tam też jedno wydarzenie oglądaliśmy z wielu perspektyw, które miały pomóc zrozumieć, co się stało. Podobnie „Ostatni pojedynek” Ridleya Scotta zmuszał do obejrzenia trzech wersji tej samej historii, w każdej oglądaliśmy gwałt, a całość zamknęła się dopiero w dwóch i pół godzinach. „Domowi…” najbliżej byłoby chyba do „8 części prawdy” z 2008 roku, gdzie w zwolnionym przez różne perspektywy tempie oglądamy zamach na prezydenta USA. Nie są to wcale dodatkowe aspekty sprawy, ubogacające główny fakt, lecz sposoby potęgowania napięcia. Myślisz, że zaraz pękniesz z nerwów, to poczekaj, dostaniesz ich więcej i też dasz radę.
Znamy takie kino, skupione na różnych punktach widzenia. Najbardziej skrajny przykład, jaki przychodzi mi do głowy, to „Kocha… Nie kocha!” z Audrey Tatou. Film odsłaniał skrajne perspektywy patrzenia na szaloną miłość, jaką bohaterka osacza swego wybranka. Czy byli razem, czy to jej urojenie? Sami musimy zdecydować, komu wierzymy. W „Domu pełnym dynamitu” nie ma różnych opcji do wyboru. W każdej jest pocisk nagle zlokalizowany nad Pacyfikiem i próba jego unieszkodliwienia. Nawet reakcje bohaterów na kryzys są podobne.
Ten film to galeria postaci, w której wzrok szybko sunie po znajomych twarzach. W perfekcyjnie wybranych szczegółach, jak figurka dinozaura znaleziona w kieszeni przez mamę chłopca, a teraz zamkniętą w Białym Domu strateżkę, która każe rodzinie jechać wprost przed siebie, jak najdalej na Zachód, nie tłumacząc dlaczego. Obsadzeni tu: Rebecca Ferguson, Idris Elba, Jared Harris, Gabriel Basso, Tracy Letts, Anthony Ramos, Moses Ingram, Jonah Hauer-King, Greta Lee, Jason Clarke i inni powinni dostać zbiorową nagrodę za najlepszy aktorski zespół. Casting jest w tym przypadku bardzo równościowy. Nikt nie wychodzi przed szereg, wszyscy tworzą portrety żywych ludzi. Oby każdy z nich wrócił do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.