
Paolo Sorrentino zaprezentował swój najnowszy film, „La grazia”, na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Włoski reżyser powraca do wątków politycznych z poprzednich filmów („Boski”, „Oni”), tym razem tworząc filozoficzną przypowieść o prezydencie Włoch. W roli głównej Toni Servillo.
Dlaczego Włosi tak bardzo kochają Sorrentino? Bo pokazuje ich lepszymi, niż są w rzeczywistości. Ukazuje ich najlepszą wersję: nie widzi tego, czego nie warto widzieć, nie słyszy tego, czego nie warto słyszeć. Włosi oszaleli na jego punkcie do tego stopnia, że w rodzinnym mieście reżysera, Neapolu, do słynnych, włoskich szopek bożonarodzeniowych – presepio – dołączane są figurki Paolo z Oscarem w ręku. Na Via dei Presepi, znanej też pod nazwą Via San Gregorio Armeno, najstarszej ulicy w całym Neapolu, w okresie świąt Bożego Narodzenia można kupić pełen zestaw „Szopka: zrób to sam!”. W pakiecie z całą świętą rodziną, zwierzętami i tzw. ulubieńcami publiczności: piłkarzami (m.in. Diego Maradoną), aktorkami (np. Sophią Loren) i ziomkiem-reżyserem (Sorrentino urodził się w Neapolu), który zgarnął Oscara. I czemu tu się dziwić, skoro ja sam, nie będąc nawet Neapolitańczykiem, a tym bardziej Włochem, nie tyle figurkę, ile cały pomnik bym Sorrentino wystawił. I choć najnowszy film reżysera dzieje się w Rzymie, to trudno nie wracać do Neapolu. „La grazia” zamyka przecież tryptyk, którego dwie pierwsze części, „To była ręka Boga” (2021) i „Bogini Partenope” (2024), niejako Neapolowi były dedykowane.
O czym jest nowy film Sorrentino, który miał premierę na festiwalu filmowym w Wenecji?
„La grazia” dzieje się w Rzymie, po którym papież pochodzenia afrykańskiego z siwymi dredami na głowie popyla po mieście skuterem (Rufin Doh Zeyenouin), a prezydent Włoch (Toni Servillo) w wolnych chwilach rapuje, pali papierosy ze swoim ochroniarzem na dachu Pałacu Kwirynalskiego i prowadzi prywatne śledztwo, z kim zdradziła go przed śmiercią żona, i czy na pewno była to przyjaciółka domu, krytyczka sztuki Coco Valori (Milvia Marigliano). Witamy w świecie Sorrentino, który komunikując się z widzem, znalazł specyficzny język, kod, formę i opowiada nam o nas samych z perspektywy tak zakrzywionej, że nie wiemy, czy kieruje nim afirmacja życia, czy irytacja nim.
„La grazia” to filozoficzna przypowieść o prezydencie Włoch
Najnowsza produkcja reżysera to filozoficzna przypowieść o prezydencie Włoch, który u szczytu swojej prezydentury próbuje zmierzyć się ze schedą po niej, własną egzystencją oraz największą miłością jego całego życia. Ma też możliwość podpisania być może najważniejszej ustawy jego kadencji – legalizacji eutanazji. Po każdym z tych wątków Sorrentino prowadzi nas z uważnością, w dość niespiesznym jak na niego tempie. Zaprasza widzów do klaustrofobicznej, barokowej scenerii wnętrz apartamentów prezydenckich.
Głowie państwa towarzyszy asystentka-prawniczka (Anna Ferzetti), prywatnie córka prezydenta, która zresztą prowadzi z ojcem własną grę, chcąc sama rozprawić się z każdą z pełnionych przez niego ról: rodzica i urzędnika państwowego. Dorotea to jedna z najbardziej tragicznych postaci filmu, w końcu dla kariery ojca musiała poświęcić własne życie prywatne. W jednej ze scen filmu usłyszy zdanie definiujące jej życie w najokrutniejszy sposób: „Ty nie oddychasz”. Te słowa ogromnie bolą, tym bardziej że padają z ust więźniarki skazanej na dożywocie za zabicie swojego męża, tyrana, który ją bił i torturował. Teraz siedzi w więzieniu, a pod jego murami codziennie czeka na nią nowa miłość – inny mężczyzna, który pomógł wyjść jej z traum i koszmarów w związku z okrutnym mężem.
„Ty nie oddychasz” w ustach morderczyni brzmi jak oskarżenie, mocniejsze od tego, za co sama została skazana. Ten wątek to niezwykle ważna część scenariusza, bo jak powszechnie wiadomo, prezydent ma możliwość prawa łaski – tytułowej „La grazia”. Prawo łaski dotyczy morderczyni męża-przemocowca oraz mężczyzny, który w akcie miłości pomógł odejść ze świata własnej żonie, bo nie mógł znieść jej strasznego cierpienia w chorobie.
Duet Sorrentino-Servillo już po raz kolejny bierze na warsztat temat włoskiej polityki
Sorrentino w duecie z aktorem Servillo już dwukrotnie podejmował temat włoskiej polityki. W filmach „Boski” i „Oni” zajmowali się kolejno historiami Giulia Androettiego i Silvio Berlusconniego. Wtedy rozprawiali się bardziej z życiorysami autentycznych, historycznych postaci niż z ich decyzjami. Decyzje te w pewnym sensie pozostawały wtórne zarówno dla fabuły, jak i dla scenariuszy obu filmów, dotyczyły raczej patologii elit włoskiego establishmentu niż jednostkowych postaci.
Włoski reżyser nigdy jeszcze nie stawiał swoich politycznych bohaterów przed dylematami o tak otwarcie moralnym charakterze, jak czyni to w filmie „La grazia”. Być może tym razem uznał, że ci, których stara się sportretować na ekranie, sami są postaciami zbyt wątpliwymi etycznie, aby decydować jednoosobowo o takich sprawach jak choćby kwestia eutanazji. Nie ma przecież wątpliwości, że temat ten funkcjonował w przestrzeni publicznej za ich kadencji.
Nawet jeśli kino jest iluzją, to kino Sorrentino uwodzi tak bardzo, że nie chce się go opuszczać
Miłość, piękna sprawa, ale co, jeśli musimy dla niej dokonywać tak skrajnych wyborów jak morderstwo czy eutanazja? Sorrentino uwodzi w swoim dochodzeniu do odpowiedzi, a właściwie uwodzi jego bohater grany przez Servillo. Gdy już dokona wyboru – w jednej z najpiękniejszych scen filmu – założy okulary swojej nieżyjącej żony, którą kochał nieprzytomnie, aby na swoją decyzję spojrzeć jej oczami. Co zobaczy? Tego nigdy już się nie dowiemy.
Czy kierowała nim afirmacja życia, czy irytacja nim? Przecież podobno kino jest iluzją? A kto zabroni mi rozmarzyć się o takiej wersji świata, która chyba już bezpowrotnie przeminęła. O takim prezydencie. (Kontekst Polski jest zbyt bolesny, ale nie da się go w tym momencie nie przywołać). Jeśli taki świat możliwy jest już tylko w kinie, to: chwilo, trwaj! Na żaden inny świat nie chce mi się z tego kina wychodzić. Wielkie piękno się temu Sorrentino wydarzyło. Grazie per „La Grazia”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.